Podobne

Sample Form :

(…) jak masz dziś wykitować, to dziś wykitujesz, i nie pomoże ci żadna ochrona.

— Czy loch nie mógł być wyschniętym i porzuconym kanałem ściekowym albo
burzowym?
— Nie bywałem w takich kanałach, trudno powiedzieć. Sadzę, jednak, że nie. Na
ścianach nie było śladów wody w postaci linii poziomej. Tylko zacieki biegnące od góry.
W dwu lub trzech miejscach upiornie śmierdziało, jakby przesiąkało szambo.
— To cenna informacja — mruknąłem.
— Czy na ścianach były jakieś napisy? — zagadnął szef. — Coś w rodzaju tego tutaj
50
51
— wskazał fotografię.
— W kilku miejscach było coś wyryte, ale prawdę powiedziawszy nie było czasu,
żeby przeczytać. Szliśmy raczej dość szybko.
— Teraz wejście. Proszę je sobie dobrze przypomnieć. Potrzebujemy wszystkich
szczegółów mogących pomóc w identyfikacji.
— Z ogrodu albo czegoś podobnego weszliśmy do komórki z drewnianą podłogą.
Z niej wchodziło się do lochu, ale trzeba było się dobrze schylić.
— Niezupełnie o to nam chodzi — powiedział szef. — Czy słyszał pan jakieś niesione
wiatrem odgłosy, zanim weszliście do komórki?
— Tak. Koła dorożki stukały po kamieniach gdzieś wyżej. A tak w ogóle to
schodziliśmy do komórki trochę w dół, jakby po skarpie. I śmierdziało. Upiornie
śmierdziało, ile razy powiał wiatr.
— Śmierdziało — powtórzył szef. — Jakiego typu to była woń? Przemysłowa czy
może na przykład z garbarni.
Pan Jabłoński zamyślił się głęboko.
— Jeśli mam porównywać, to kojarzyła się raczej z zapachem śmietnika nagrzanego
przez słońce. Musiałby być oczywiście ogromny bo fetor kręcił momentami w nosie.
I cuchnęło trochę jakby gnijącą rybą.
Niespodziewanie uderzył się dłonią w czoło.
— Masz ci los. Zapomniałbym o najważniejszym.
Oczekiwaliśmy w napięciu.
— Gdy się rozstawaliśmy zapytałem podchorążego Edwarda, czy to bezpieczne
pozostawiać klejnoty bez nadzoru. Sądziłem, że uśmiechnie się i powie, że będzie ich
pilnował z Siwym, ale on zrobił coś innego. Popatrzył mi prosto w oczy i powiedział, że
skarbu będą strzegli Siergiej, Georgij i Paweł legioniści. Potem dodał, że gdyby zginął,
mam po wojnie przekazać tę informację prezydentowi Mościckiemu, a on będzie
potrafił ich odnaleźć. Myślałem, że któryś z wymienionych Rosjan to Siwy, a mało się
odzywa, żeby ukryć akcent, ale teraz nie jestem już tego pewien. To brzmiało raczej jak
szyfr.
— Georgij, Paweł i Siergiej — mruknąłem. — Legioniści. Ciekawe, z jakiego
legionu.
— Siergiej, Georgij i Paweł — sprostował Pan Samochodzik. — Kolejność może być
ważna.
Dopiliśmy herbaty i staruszek zaproponował nam, żebyśmy udali się na spoczynek.
Jego wnuczka pościeliła nam w pokoju gościnnym. Za oknami ciągle wył wiatr.
— Co mogą znaczyć te słowa? — zastanawiał się szef nakryty kołdrą. — Może
pierwsze litery imion... Na przykład Si — krzem, Ga — gal, Pe — fosfor. W skarbie
miała być nieduża sztabka Itru.
52
53
— Itr ma symbol Y — zauważyłem. — Poza tym sztabka pojechała w stronę Lublina
razem ze złotem FON-u.
— Tu właśnie jest coś, co nie daje mi spokoju — westchnął szef. — Jeśli podchorąży
wybebeszył depozyt Muzeum Narodowego, to jakim cudem zaplątał się tam wieniec
przekazany na FON?
— Może już zaczęto spieniężać precjoza i zakupiło go Muzeum Narodowe?
— wyraziłem przypuszczenie. — Albo może skrzynie ze skarbami FON-u nie
zmieściły się w pierwszych dwu depozytach i niektóre umieszczono w trzecim, razem
z depozytem muzealnym?
— Ci, którzy ewakuowali złoto wiedzieliby o tym.
— Niekoniecznie. Wszystko odbywało się w szaleńczym pośpiechu, może nie
wiedzieli, a dyrektor banku, który był wtajemniczony we wszystko, zajmował się właśnie
ładowaniem złota.
— Hm, mogło tak być.
Zapadłem w sen. Przyśnił mi się wyjątkowy koszmar. Trzej młodzieńcy — rewizjoniści
gonili mnie długim podziemnym korytarzem. Wreszcie dobiegłem do skrytki. Dalszą
drogę ucieczki blokował mi podchorąży Mróz kończący wznoszenie ściany w poprzek.
„Wypuść mnie” — jęknąłem. „Za późno” — powiedział z drugiej strony wstawiając
ostatnią brakującą cegłę. W tym momencie dogonili mnie. „Popełniłeś zdradę ojczyzny”
— powiedział jeden z nich unosząc przedwojenny pistolet marki VIS.
Obudziłem się zlany potem. Szef nie spał. Siedział przy biurku i na kartce papieru
usiłował dopasować do siebie trzy imiona.
— To musi być coś prostego — powiedział. — Coś, co prezydent Mościcki bez trudu
byłby w stanie zidentyfikować.
— Może umówili się wcześniej? — zauważyłem.
— Niewykluczone. Ale wiesz co, mam pomysł. Jakieś papiery po prezydencie
mogły się zachować w Wielkiej Brytanii w tamtejszych archiwach naszego rządu na
wychodźstwie. Wyślę do nich dzisiaj list z prośbą, żeby przejrzeli je dokładnie. Może
natrafią na jakieś wzmianki. W ostateczności nie da się wykluczyć, że ci trzej Rosjanie
istnieli jako żywe fizyczne osoby.
— Nie znając ich nazwisk trudno będzie ich zidentyfikować.