(…) jak masz dziś wykitować, to dziś wykitujesz, i nie pomoże ci żadna ochrona.
.. Gdybyż to jeszcze zrobił jaki student...
Nagle umilkła... Wokulski był strasznie zmieniony.
- Ach, cóż znowu, przecież mi pan chyba nie zemdlejesz?.. - rzekła przestraszona. - Dam panu wody albo wina...
- Dziękuję pani - odparł. Jego twarz bardzo szybko odzyskała naturalną barwę i spokojny wyraz. -
Widzi pani, że naprawdę nie jestem zdrów.
Pani Wąsowska zaczęła mu się pilnie przypatrywać.
- Tak - mówiła - trochę pan zeszczuplał, ale z tą brodą jest panu wcale nieźle... Nie powinien pan jej golić... Wygląda pan interesująco...
Wokulski rumienił się jak dzieciak. Słuchał pani Wąsowskiej i dziwił się czując, że jest wobec niej nieśmiały, prawie zawstydzony.
"Co się ze mną dzieje?..," - pomyślał.
- W każdym razie powinien pan zaraz wyjechać na wieś - ciągnęła dalej. - Kto słyszał siedzieć w mieście na początku sierpnia?... O, basta, mój panie... Pojutrze zabieram pana do siebie, bo inaczej
cień nieboszczki prezesowej nie dałby mi spokoju... Od dzisiejszego dnia przychodzi pan do mnie na obiady i kolacje; po obiedzie jedziemy na spacer, a pojutrze... bądź zdrowa, Warszawo!... Dosyć tego...
Wokulski był tak zahukany, że nie umiał zdobyć się na odpowiedź. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, i czuł, że na twarz biją mu ognie.
Zadzwoniła. Wszedł lokaj.
- Proszę podać wina - rzekła pani Wąsowska. - Wiesz, tego maślacza... Panie Wokulski, niech pan zapali papierosa.
Wokulski natychmiast zapalił papierosa modląc się w duszy, żeby mógł zapanować nad drżeniem rąk.
Lokaj przyniósł wino i dwa kieliszki; pani Wąsowska nalała oba.
- Pij pan - rzekła.
Wokulski wypił duszkiem.
- O tak, to lubię!... Za pańskie zdrowie! - dodała pijąc. - A teraz musi pan wypić za moje...
Wokulski wypił drugi kieliszek.
- A teraz wypije pan za spełnienie moich zamiarów... Proszę... proszę... tylko natychmiast...
- Za pozwoleniem pani - odparł - ale ja nie chcę upić się.
- Więc pan nie życzy mi spełnienia zamiarów?
- Owszem, ale muszę je pierwej poznać.
- Doprawdy?... - zawołała pani Wąsowska. - A to coś zupełnie nowego... Dobrze, niech pan nie pije.
Zaczęła patrzeć w okno uderzając nogą w podłogę. Wokulski zamyślił się. Milczenie trwało parę minut, nareszcie przerwała je pani.
- Słyszałeś pan, co zrobił baron?... Jak się to panu podoba?...
- Dobrze zrobił - odparł Wokulski już zupełnie spokojnym tonem.
Pani Wąsowska zerwała się z fotelu.
- Co?!... - zawołała. - Pan bronisz człowieka, który okrył hańbą kobietę?... Brutala, egoistę, który dla dogodzenia zemście nie cofnął się przed najniższymi środkami...
- Cóż on zrobił?
- Ach, więć pan nic nie wiesz... Wyobraź pan sobie, że zażądał rozwodu z żoną i ażeby skandal zrobić jeszcze głośniejszym, strzelał się ze Starskim...
- To prawda - rzekł Wokulski po namyśle. - Bo przecież, nie mówiąc nikomu, mógł był tylko sobie w łeb strzelić zapisawszy pierwej żonie majątek.
Pani Wąsowska wybuchnęła gniewem.
- Z pewnością - rzekła - tak by zrobił każdy mężczyzna mający iskrę szlachetności i poczucia honoru...
Wolałby się sam zabić aniżeli ciągnąć pod pręgierz biedną kobietę, słabą istotę, nad którą tak łatwa jest zemsta, kiedy się ma za sobą majątek, stanowisko i przesądy publiczne!... Ale po panu nie spodziewałam się tego... Cha! cha! cha!... I to jest ten nowy człowiek, ten bohater, który cierpi i milczy... O, wy wszyscy jesteście jednakowi!...
- Przepraszam, ale... o co właściwie ma pani pretensję do barona?
Z oczu pani Wąsuwskiej posypały się błyskawice.
- Kochał baron Ewelinę czy nie?... - zapytała.
- Wariował za nią!