(…) jak masz dziś wykitować, to dziś wykitujesz, i nie pomoże ci żadna ochrona.
A że mnie tu i pan Krzysztof Grodzicki powiadał, że rychło patrzyć, jak
wielka wojna wybuchnie, od której się też i czerń podniesie, przeto zaklinam i błagam W. M.
Panią, byś eo instante, choćby i stepy nie wyschły, choćby wierzchem, zaraz z kniaziówną do
Łubniów jechać raczyła i tego nie poniechała, gdyż ja na czas wrócić nie zdołam. Którą proś-
bę racz W. M. Pani zaraz spełnić, abym o szczęśliwość mnie przyrzeczoną mógł być bez-
piecznym i za powrotem się rozradować. A co masz W. M. Pani z Bohunem kunktować i
mnie przyrzekłszy dziewkę, jemu ze strachu piaskiem w oczy rzucać, to lepiej sub tutelam
księcia, mego pana, się schronić, któren praesidium do Rozłogów wysłać nie omieszka, a tak i
majętność ocalicie. Przy czym mam zaszczyt etc., etc.”
– Hm! mości Bohunie – rzekł pan Zagłoba – usarz coś rogi ci chce przyprawić. Toście do
jednej dziewki szli w koperczaki? Czemuś nie mówił? Aleć się pociesz, bo i się mnie raz zda-
rzyło...
Nagle rozpoczęta facecja skonała na ustach pana Zagłoby. Bohun siedział nieporuszenie
przy stole, ale twarz jego była jakby konwulsjami ściągnięta, blada, oczy zamknięte, brwi
sfałdowane. Działo się z nim coś strasznego.
– Co tobie? – spytał pan Zagłoba.
Kozak począł gorączkowo ręką machać, a z ust jego wyszedl przyciszony, chrapliwy głos:
– Czytaj, czytaj drugie pismo.
– Drugie jest do kniaziówny Heleny.
– Czytaj, czytaj!
Zagłoba zaczął:
– „Najsłodsza, umiłowana Halszko, serca mego pani i królowo! Gdy po służbie książęcej
jeszcze niemały czas w tych stronach zostać muszę, piszę tedy do stryjny, abyście do Łubniów
zaraz jechały, w których żadna twej niewinności szkoda zdarzyć się od Bohuna nie może i
wzajemny afekt nasz na szwank narażon nie będzie...”
129
– Dosyć! – krzyknął nagle Bohun i porwawszy się w szale od stołu skoczył ku Rzędziano-
wi.
Obuch zawarczał w jego ręku i nieszczęsny pacholik, uderzony wprost w piersi, jęknął tyl-
ko i zwalił się na podłogę. Obłęd porwał Bohuna: rzucił się na pana Zagłobę, wyrwał mu listy
i schował je w zanadrze.
Zagłoba porwawszy gąsiorek z miodem skoczył ku piecowi i krzyczał:
– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Człeku, czyś ty się wściekł? czyś oszalał? Uspo-
kójże się, zmityguj! Wszdźże łeb w wiadro, do stu diabłów!... słyszyszże mnie!
– Krwi, krwi! – wył Bohun.
– Czy ci się rozum pomieszał? Wsadźże łeb w wiadro, mówię ci! Masz już krew, rozlałeś
ją, i to niewinnie. Już ten nieszczęsny wyrostek nie dysze. Diabeł cię opętał – alboś sam dia-
beł z ostatkiem. Opamiętajże się, a nie, to jechał cię sęk, pogański synu!
Tak krzycząc pan Zagłoba przesunął się z drugiej strony stołu ku Rzędzianowi i schyliwszy
się nad nim, jał go macać po piersiach i ręce mu do ust przykładać, z których krew się rzuciła
obficie.
Bohun uchwycił się tymczasem za głowę i skowyczał jak ranny wilk. Potem padł na ławę
nie przestając skowyczeć, bo się w nim dusza z wściekłości i bólu rozdarła. Nagle zerwał się,
dobiegł do drzwi, wywalił je nogą i wypadł do sieni.
– Lećże na złamanie karku! – mruknął do siebie pan Zagłoba. – Leć i rozbij łeb o stajnię
albo stodołę, chociaż, jako rogal, bóść śmiało możesz. A to furia! Jeszczem też nic podobnego
w życiu nie widział. Zębami tak kłapał jak pies na zalotach. Ale ten pachołek żywie jeszcze,
niebożątko. Dalibóg, jeżeli mu ten miód nie pomoże, to chyba zełgał, że szlachcic.
Tak mrucząc pan Zagłoba wsparł głowę Rzędziana na swych kolanach i począł mu z wolna
sączyć trojniak do ust zsiniałych.
– Obaczymy, czy masz dobrą krew w sobie – mówił dalej do omdlałego – gdyż żydowska,
podlana miodem albo-li winem, warzy się; chłopska, jako leniwa i ciężka, idzie na spód, a
jeno szlachecka animuje się i wyborny tworzy likwor, któren ciału daje męstwo i fantazję.
Innym też nacjom różne dał Pan Jezus napitki, aby zaś każda miała swoją stateczną pociechę.
Rzędzian jęknął słabo.
– Aha, chcesz więcej! Nie, panie bracie, pozwólże i mnie... ot, tak! A teraz, gdyś już dał
znak życia, chyba cię przeniosę do stajni i położę gdzie w kącie, aby cię ten smok kozacki do
reszty nie rozdarł, gdy wróci. Niebezpieczny to jest przyjaciel – niechże go diabli porwą, bo
widzę, że rękę chyższą ma od rozumu.
To rzekłszy pan Zagłoba podniósł Rzędziana z ziemi z łatwością, znamionującą niezwykłą