(…) jak masz dziś wykitować, to dziś wykitujesz, i nie pomoże ci żadna ochrona.
Chłopcy przechodzą taki okres. Czy był bardzo przywiązany do matki?
- Według mnie trochę za bardzo się nad nim trzęsła, co go męczyło. Wie pani, dzieci nie lubią nadopiekuńczych rodziców, co to każą zakładać cieplejszy podkoszulek czy drugi sweter. Ojcu nie podobała się jego fryzura. Wtedy młodzież nie nosiła aż takich fryzur jak dziś, ale już zaczynała, jeśli wyrażam się jasno.
- Ale chłopca nie było w domu w czasie tragedii?
- Nie.
- Musiał to być dla niego szok?
- Na pewno. Wtedy oczywiście nie chodziłam już do nich, więc niewiele słyszałam. Jeśli pyta pani o moje zdanie, to nie podobał mi się ogrodnik. Jak się nazywał? Chyba Fred. Fred Wizell. Jakoś tak. Wydaje mi się, że jeśli trochę... trochę oszukiwał i generał to odkrył i chciał co wylać, to mógłby to zrobić.
- Zastrzelić generała i jego żonę?
- Cóż, pewnie zabiłby samego generała. A gdyby żona generała nadeszła, musiałby zastrzelić i ją. Czyta się o takich historiach w książkach.
- Tak - odparła pani Oliver z namysłem. - W książkach można znaleźć wszystko.
- Był jeszcze nauczyciel. Nie lubiłam go.
- Jaki nauczyciel?
- Wcześniej chłopiec miał nauczyciela. Nie mógł zdać egzaminu i miał kłopoty w poprzedniej szkole, chyba przygotowawczej. Więc zatrudnili nauczyciela. Uczył go przez jakiś rok. Lady Ravenscroft bardzo go lubiła. Była muzykalna, tak jak on. Pan Edmunds, tak się chyba nazywał. Dosyć ckliwy młody człowiek, tak sobie myślałam, i moim zdaniem generał Ravenscroft nie miał o nim najlepszej opinii.
- Odwrotnie niż lady Ravenscroft.
- Mieli wiele wspólnego. I myślę, że to ona tak naprawdę go wybrała, a nie generał. Miał dobre maniery, miło z każdym rozmawiał...
- A czy... jak on miał na imię?
- Edward? Tak, on bardzo go lubił. Prawie wielbił. Tak czy owak, niech pani nie wierzy w plotki o skandalu w rodzinie albo o tym, że ona miała z kimś romans, albo że generał miał romans z tą pobożnisią, która mu sekretarzowała. Nie. Kimkolwiek był ten podły morderca, był to ktoś obcy. Policja nigdy nikogo nie znalazła. Niedaleko widziano jakiś samochód, ale nic w tym nie było i śledztwo utknęło. Mimo to sądzę, że trzeba poszukać kogoś, kto znał Ravenscroftów na Malajach czy za granicą, albo nawet kiedy sprowadzili się do Bournemouth. Nigdy nie wiadomo.
- A co sądził o tym pani mąż? - spytała pani Oliver. - Nie wiedział o nich tak wiele jak pani, oczywiście, ale mógł sporo słyszeć.
- Och, oczywiście słyszał masę plotek. Wieczorami w “Jerzym i Sztandarze”. Ludzie tyle wygadywali. Mówili, że ona pije i z domu wynosi się skrzynie pustych butelek. Absolutne kłamstwo, wiem to na pewno. Czasem przyjeżdżał do nich bratanek. Miał jakieś kłopoty z policją, ale nie sądzę, żeby coś w tym było. Tak uważała policja. Przynajmniej wtedy.
- Poza generałem Ravenscroftem i jego żoną nikt nie mieszkał w domu na stałe?
- Ona miała siostrę, która odwiedzała ich czasem.
Chyba jej cioteczna siostra. Była podobna do lady Ravenscroft. Zawsze sądziłam, że kiedy przyjeżdżała z wizytą, robiła między nimi trochę zamieszania. Należała do tych, co to lubią namieszać, jeśli wie pani, o czym mówię. Mówiła coś tylko po to, by kogoś zdenerwować.
- Czy lady Ravenscroft lubiła ją?
- Jeśli mnie pani pyta, to nie bardzo. Myślę, że siostra przywiązała się do nich, a lady Ravenscroft nie lubiła, kiedy była daleko, ale chyba uważała ją za męczącą. Generał całkiem ją lubił, bo dobrze grała w karty. Grała z nim w szachy i tak dalej, a on za tym przepadał. W pewnym sensie była zabawna. Chyba pani Jerryboy, tak się chyba nazywała. Była wdową. I myślę, że pożyczała od nich pieniądze.
- Czy lubiła ją pani?
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, proszę pani, to nie, nie lubiłam jej. Bardzo jej nie lubiłam. Uważałam, że to jedna z tych, co to sprawiają kłopoty. Ale nie odwiedziła ich na długo przed tragedią. Właściwie nie pamiętam jej za dobrze. Miała syna i przyjechali razem ze dwa razy. Nie przepadałam za nim. Taki chytrus.
- No cóż - podsumowała pani Oliver. - Przypuszczam, że nigdy nie odkryje się prawdy. Nie dziś. Nie po tak długim czasie. Dwa dni temu spotkałam moją chrzestną córkę.
- Doprawdy, proszę pani? Ciekawe, co u niej. Jak się jej wiedzie? Wszystko dobrze?
- Tak, wszystko układa się jej pomyślnie. Myślę, że zastanawia się nad małżeństwem. W każdym razie ma...
- Stałego chłopca, prawda? - spytała pani Buckle. - Wszystkie przez to przeszłyśmy. Nie to, żebyśmy wychodziły za pierwszego, jaki się spodoba. Równie dobrze można odmówić, dziewięć razy na dziesięć.
- Nie zna pani pani Burton-Cox? - zmieniła temat pani Oliver.
- Burton-Cox? Chyba coś kojarzę. Nie, raczej nie. Nie mieszkała tu ani nie zatrzymała się u Ravenscroftów? Nie, nie przypominam sobie. Tak, coś słyszałam. Chyba jakaś stary przyjaciel generała Ravenscrofta z Malajów. Ale nie jestem pewna. - Potrząsnęła głową.
- Cóż - powiedziała pani Oliver. - Nie mogę plotkować dłużej. Miło było zobaczyć panią i Marlene.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Rezultaty polowania na słonie
 
- Był telefon do pana - powiedział służący Herkulesa Poirota, George. - Od pani Oliver.
- A tak. I co mówiła?
- Zastanawiała się, czy może odwiedzić pana wieczorem po obiedzie.
- To byłoby zachwycające - odparł Poirot. - Zachwycające. Miałem męczący dzień. Odwiedziny pani Oliver będą stymulującym doświadczeniem. Jest zabawna zawsze zaskakuje mnie tym, co mówi. Przy okazji, czy wspominała o słoniach?
- O słoniach? Nie, raczej nie.
- Aha. W takim razie być może słonie ją rozczarowały.
George spojrzał na swego pana z powątpiewaniem. Niekiedy nie całkiem rozumiał trafność uwag Poirota.
- Oddzwoń do niej - polecił detektyw - i powiedz, że będę zachwycony mogąc ją gościć.
George odszedł, by wykonać polecenie, i po chwili wrócił z wiadomością, że pani Oliver zjawi się za kwadrans dziewiąta.
- Kawa - zaordynował Poirot. - Przygotujemy kawę i trochę petit-fours[17]. Ostatnio chyba zamówiłem je u Fortnuma i Masona.
- Jakiś likier, sir?