(…) jak masz dziś wykitować, to dziś wykitujesz, i nie pomoże ci żadna ochrona.

– Widziałam to na własne oczy. Jakiś mężczyzna, tak jak ty otulony mgłą, zabił ją uderzeniem pięści.
– Ja nie wojuję z kobietami, nawet z kobietami z Bagien.
– A jednak to widziałam – powtórzyła uparcie Jesionna.
– Oprócz mnie są inni, którzy potrafią osłaniać się mgłą. Zapytaj Zazar. Powtarzam ci, pani, że nie jestem twoim wrogiem.
Wzmianka o Zazar zaskoczyła Jesionnę. To musi być jeden z tych Cudzoziemców, którzy potrzebowali umiejętności Zazar; może rzeczywiście powiedział prawdę. Zmusiła się, żeby odpowiedzieć bardziej rozsądnym tonem.
– W takim razie dlaczego nadal jestem związana? I mój towarzysz również?
– To szybko da się naprawić. – Harous posłał dwóch swoich ludzi, by uwolnili z więzów Jesionnę i Oberna.
Przez chwilę obawiała się, że mimo złamanego ramienia Obern spróbuje walczyć i że ludzie Harousa go zabiją, choć nie zginął mimo dwóch niebezpiecznych upadków. Spojrzała na niego, mrużąc oczy, i potrząsnęła głową. Lecz młodzieniec najwidoczniej był dostatecznie inteligentny, by uznać, że ma nikłą szansę wygrania takiej walki. Stał spokojnie, masując nadgarstki w miejscu, gdzie wpiły się sznury, i czekając na dalszy bieg wypadków.
Okazało się, że mają dosiąść koni – zwierząt, o których słyszała, ale nigdy ich nie widziała, nie mówiąc już o dotknięciu. Jesionnę i Oberna wsadzono na te wielkie, przerażające, choć osiodłane zwierzęta i wszyscy ruszyli do miejsca, znanego jako zamek Cragden, jak powiedział jej Harous.
 
– Fagas tego lalusia przyjechał – powiedział kwaśno Kasai do Snollego. – Chce zapytać o tamten traktat.
Snolli podniósł oczy znad stosu meldunków, które przeglądał. Usiłował zrozumieć, o czym mówi Dobosz Duchów. Wreszcie zaryzykował pewne przypuszczenie.
– Zakładam, że masz na myśli tłumacza księcia Floriana.
– Nikogo innego.
– Każ mu... nie, poproś go bardzo uprzejmie, żeby wszedł. – Uśmiechnął się blado. – Przynajmniej teraz mam mebel, żeby mógł usiąść. – Wskazał na kilka niezgrabnych krzeseł, otaczających równie prymitywny stół.
Rendelianie musieli widocznie czekać tuż za drzwiami. Dakin i czterej inni mężczyźni weszli tuż po tym, jak Kasai powiedział im, że naczelny wódz Nowego Voldu niecierpliwie na nich czeka.
– Witaj, wodzu! – oświadczył na powitanie Dakin. – Jak dobrze znów cię widzieć!
– Dobrze jest również widzieć ciebie.
Snolli skinieniem ręki dał znak przybyszom, żeby usiedli przy stole. Polecił przynieść wino i zauważył, że goście usiłują ukryć zaskoczenie jego kiepską jakością. Dakinowi się to udało, ale jego towarzyszom nie.
– Dziękujemy ci – rzekł Dakin. – Z wdzięcznością przyjmujemy twoją gościnę. Czy zaczniemy dyskusję bez wszystkich czasochłonnych formalności?
– Nigdy nie miałem na nie dużo czasu – odparł Snolli. – Wolę rozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną.
– A więc, wodzu, rozmawiając jak mężczyzna z mężczyzną... czy zdecydowałeś się podpisać traktat z księciem Florianem?
– Muszę prosić księcia o wyrozumiałość. Okres żałoby po śmierci mojego syna jeszcze się nie skończył. Kiedy tak się stanie, pojadę z kilkoma moimi ludźmi do waszego miasta i tam...
– Lepiej zrobić to tutaj, wodzu.
Snolli spojrzał na Dakina w zamyśleniu. A więc to tak, powiedział sobie w duchu. Ten traktat trzeba zachować w tajemnicy i załatwić tutaj, w najdalszym krańcu Rendelu. Ten mężczyzna wykonuje rozkazy księcia, a o całej sprawie nie powinna się dowiedzieć jego matka, królowa Rendelu.
– Wobec tego zostaw jednego z twoich ludzi jako mojego gościa honorowego. Wyślę go do ciebie jako posła, gdy tylko nadejdzie odpowiednia chwila na zawarcie paktu z twoim ludem i twoim księciem – zaproponował Snolli.– Jeśli się o niego niepokoisz, weź jednego z moich ludzi jako gwarancję bezpieczeństwa.
Dakin długo patrzył na wodza Morskich Wędrowców, a na koniec podjął decyzję.
– Ja zostanę – odparł. – Żaden z moich towarzyszy nie zna dobrze mowy kupców.